Sport

„Pięć punktów w tę, pięć w tamtą – Szczecin znów ucieka Śląskowi”

W Hali Orbita dostaliśmy dziś kolejny thriller, po którym człowiek wychodzi lekko roztrzęsiony. King Szczecin wygrał 83:80 i choć wynik wygląda na wyrównany, to sam mecz był pełen nerwów, zrywów i typowego dla Szczecina powtarzalnego prowadzenia o pięć punktów. Ten stan wracał tak regularnie, że można było ustawiać zegarek.

No i nie da się uciec od wspomnień sprzed roku. Wtedy Śląsk przegrał jednym punktem, a bohaterem wieczoru został Aleksander Dziewa, wychowanek wrocławian, który odpalił akurat w barwach Szczecina. Tamta porażka bolała i tegoroczna, choć trochę inna, znów przypomniała ten znany smak frustracji. King praktycznie cały mecz trzymał prowadzenie. Śląsk wyglądał, jakby wciąż próbował dogonić rywala, którego ma na widelcu, ale nie potrafi złapać za koszulkę. Dopiero na trzy minuty przed końcem gospodarze przełamali impas i po raz pierwszy wyszli na prowadzenie, mając plus jeden.

Hala eksplodowała, przez chwilę wyglądało to jak rozpoczęcie małego cudu. Niestety dla Śląska trwało to tylko moment. Szczecin wrócił do swojego schematu, ogarnął końcówkę i dowiózł zwycięstwo. W Śląsku temat problemów jest jasny jak słońce. Krótka ławka to nie jest opinia, tylko fakt. Potrzeba drugiego dobrego rozgrywającego i kogoś mocnego pod koszem, bo obecnie brakuje konkretu, który mógłby odmienić fragmenty gry. Aleksander Wiśniewski znów nie dał drużynie realnej jakości, i to jest problem ciągnący się od początku sezonu. Stefan Djordjević z kolei zagrał bardzo słaby mecz, bez energii, bez akcentu pod obiema tablicami. Na plus można zapisać powrót Jakuba Nizioła po kontuzji. Widać, że jeszcze nie ma pełnej swobody ruchu i pewności, którą miał wcześniej, ale jego obecność i tak daje nadzieję, że z czasem wróci do swojej najlepszej wersji. Bardzo dobrze wyglądał Noah Kirkwood, grający z luzem i pomysłem, a Kadre Gray ponownie potwierdził, że jest w dobrej formie. Szczecin miał szerokość, chłodną głowę i powtarzalność. Śląsk miał momenty i serce, ale za mało argumentów. Dlatego końcówka znów uciekła, a Orbita musiała przełknąć drugi rok z rzędu podobnie bolesny finał.

Paweł Skuza

Fot. P. Kościółek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *