𝐊𝐥𝐮𝐛 Łą𝐜𝐳𝐧𝐢𝐤 𝐰𝐜𝐳𝐨𝐫𝐚𝐣 𝐳𝐚𝐨𝐟𝐞𝐫𝐨𝐰𝐚ł 𝐧𝐚𝐦 𝐧𝐢𝐞𝐬𝐚𝐦𝐨𝐰𝐢𝐭𝐞 𝐩𝐫𝐳𝐞ż𝐲𝐜𝐢𝐞 𝐦𝐮𝐳𝐲𝐜𝐳𝐧𝐞. 𝐖𝐲𝐬𝐭ą𝐩𝐢ł 𝐢𝐬𝐥𝐚𝐧𝐝𝐳𝐤𝐢 𝐳𝐞𝐬𝐩ół – Á𝐫𝐬𝐭íð𝐢𝐫
Przyznam, że nie spodziewałem się czegoś tak dobrego. Przed zobaczeniem, a raczej usłyszeniem traktowałem go jako kolejny kameralny koncert w moim życiu. Przesłuchałem na Spotify część albumu „Hvel” (który później nabyłem podczas koncertu). Podobało mi się, ale na tamten moment tyle…
Od początku słychać było jacy to niesamowici muzycy. W zespole śpiewa aż trzech członków – dwóch gitarzystów (czasami perkusistów) i klawiszowiec – lider grupy Ragnar Olafsson. Przepraszam, że reszty nie wymieniam z nazwisk, ale nie jestem pewien co do wszystkich xd W sumie, nie tak źle. Zespół bowiem odkąd został założony w 2008 roku współpracował z wieloma muzykami.
Głosy muzyków zespołu są bardzo liryczne, głębokie. Słyszymy tam piękno sztuki, które trudno opisać słowami. Instrumentalnie także znakomicie się uzupełniają. Grają tam dwie wspominane gitary, instrumenty klawiszowe oraz wiolonczela i skrzypce. Nigdy nie zapomnę wspólnych solowych występów wiolonczelisty i skrzypka. To nie był koncert. To było cały czas malowanie niesamowitych pejzaży za pomocą muzyki.
Na koniec, dla ścisłości – wcześniej napisałem, że śpiewa trzech członków – no, nie kiedy śpiewają w chórku. Wtedy dołącza cała piątka. Wówczas jeszcze bardziej słychać ich znakomitą technikę i że tworzą naprawdę zgraną drużynę.
Ragnar wspominał, że na Islandii śpiewanie to sport narodowy. Ja po raz trzeci w tym roku dobitnie się o tym przekonałem, o czym mówiłem muzykom po koncercie (pozdrowienia dla Sigur Ros i dla Asgeira). Widać, że to bardzo świadomi muzycy, bo podczas koncertu wiele razy dzielili się z publicznością swoją wiedzą. Takk!
